29 lipca 2014

Wakacje idealne z dzieckiem - Mazury

Nie wiedziałam, że poszukiwanie rodzinnych wakacji jest tak ekstremalnie trudne. W tym roku w planie mieliśmy m.in. znaleźć wakacje z dnia na dzień. Wyjazdowe, najlepiej we Włoszech, maksymalnie 1000km od domu.

Rok temu, gdy Jasiu miał 7 miesięcy, nie było by to jeszcze tak trudne. 2 lata temu, gdy byliśmy tylko we dwoje, nie byłoby najmniejszego problemu z wynalezieniem odpowiedniego miejsca. Nie mieliśmy wtedy żadnych oczekiwań i byliśmy elastyczni. 

W tym roku, kiedy Jasiu już biega, nudzi się i szuka atrakcji, znalezienie takiej oferty wakacyjnej w ciągu 3 dni i nie za nie wiadomo jakie pieniądze, graniczyło z cudem.

Po wielu godzinach przeszukiwań wyszukiwarek wakacyjnych poddaliśmy się. Zarzuciliśmy temat wyjazdu za granice. Pałeczkę w poszukiwaniach przejęłam ja. Obrałam patent poszukiwań na tzw. GRAFIKĘ. Wpisałam frazę "agroturystyka Mazury" i od razu przełączyłam wyszukiwarkę na grafikę. Nie miałam czasu na przeglądania tysiąca stronek, na których okazywałoby się, że miejsce nawet nie jest godne uwagi. Szukaliśmy miejsca dopasowanego do wypoczynku z dzieckiem, z placem zabaw, koniecznie z dostępem do wody i dobrym jedzeniem.

I udało się!!! Jestem zachwycona i znów wpakowałabym rodzinkę do auta i mimo fatalnej drogi z Wrocławia na Mazury, wróciłabym tam.
W Hotelu Jabłoń obok Piszu znaleźliśmy wszystko. Mieszkaliśmy w bardzo klimatycznym domku, urządzonym w rustykalnym klimacie. Jasiu miał przygotowane swoje łóżeczko, pościel, a nawet elektroniczną nianię. Obsługa zadbała również o nas...a raczej obecnie o męża mojego....codziennie do  pokoju dostarczano nam butelkę wina lub domowej roboty nalewki oraz pyszne ciasteczka, prosto z piekarnika (nie uczulające Jasia - dodatkowy plus!). Prawda, że miło!

W ciągu dnia nie było nudy. Płytkie i bezpieczne zejście do przezroczystej wody, hamaki porozwieszane gdzieniegdzie, 2 romantyczne pomosty, łódki, kajaki, trampolina, plac zabaw, 4 korty tenisowe, 2 boiska do siatkówki, restauracja przy samej plażyczce, dzięki czemu spożywana na niej kawka lub obłędnie pyszna gorąca czekolada, smakowały jeszcze lepiej. Wszystko dopasowane tak, by dziecku nic się nie stało, a rodzice też mieli szanse wypocząć. Jednak największą atrakcją dla Jasia były kurki kokokoko (nauczył się dzięki temu wypowiadać sylabę "ko"). W zagrodzie/kurniku było 9 kurek, które znosiły pyszne jaja na śniadanie. Jasiu codziennie odwiedzał nowe "koleżanki" i nie dało się go od nich oderwać.

Dodatkowo pojeździliśmy po boskiej okolicy. Lasy, jeziora - wszytko piękne. Sentymentalne wręcz, bo się kiedyś studencko żeglowało, a to se pewnie już nevrati, choć liczę, że moje dzieci załapią żeglarskiego bakcyla. W każdym razie w planie są wakacje pod żaglami, jak nie dla nas wszystkich, to przynajmniej dla młodszej generacji :)










Napisała Czarna Karla

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz